Tak, Pan jest dobrym, serdecznym człowiekiem – powiedział Pan Maks do Pana Ogień – przy Panu można się ogrzać – tak, prawda to – Pan Maks podkreślił.
Popatrzcie, popatrzcie – dodał – popatrzcie na moją Panią ze zdjęcia.

Ładna – powiedział Pan Piękno.
Ładna – powiedział Pan Ogień. Śniła się.

Otworzyły się oczy. Jest ok. 5:18.
Leży w półśnie do 5:30 – nie ma potrzeby wstawać wcześniej.
Potrzebuje minimum 9–9,5 godziny snu i sam z siebie budzi się
bez budzika.

Nastawić wodę na kawę – papieros na balkonie – jako pierwszy Lucky Strike – lżejszy – i jak lubi słowa (dla niego słowo jest podstawą – pierwsze jest przed ideą) – Szczęśliwy Traf (w totka nie gra) – ale szczęście na początek dnia jest bardzo wybitnie wskazane

Wraca do środka. Pali tylko na balkonie. Siada na łóżku – 5 minut zrozumieć, co do niego dociera, ze strony świata – a raczej co do niego dotarło ze snu – przypomina sobie – czy raczej myślikuje sobie, co mu się śniło – jak się czuje po śnie – czy czuje się mu ciepło i jako bezpiecznie – czy ostry flażolet świat, z samego rana – co mu się jest na ciele i w umyśle – myślikuje sobie – jeszcze 2 minuty – idzie robić kawę – jeszcze dwie. Czy jest mu jakoś tak cieplucho – czy czasami trochę chujkowo – gdy żona śpi oddziel- nie – a bo musiałam wstać przed 5:00 i nie chciałam Cię budzić – zasnęłam w zielonym, na narożniku. Wtedy jak w narożniku bokser życia – taki jak Atleta Życia On – lecz on nie jest On – choć sobie czasami liczy – na niego – jego dni – a ja mam 41 – a On miał 41 w 1961 r. – i co – co – z tego co – no co – chyba nic – dla niego sporo – tak sobie wylicza czas życia swoich Trzech Patronów, których sobie obrał – w swoim własnym życiu. Patrzy w mrok już szarówki, choć zima – jeszcze minuta – skrada się w życie – wpełza jak wąż boa na jakiejś szyi – i wchodzi przez oczodoły – wchodzi – wchodzi w nią – pobudka – moje dwa Pysiaki – pobudka! Lekko krzyczy Żona i Matka – a może Matka Żona.

Bierze tak zwane witaminy na życie. Woda bulgocze. Wsypuje kawę do kubka – pomarańczowego – zawsze rano pomarańczowego. Logo wolontariatu na nim sprało się  w zmywarce już dawno temu. Zalewa wodą, która już nie bulgocze (dzięki, Michaś – Twoja rada) – kręci – kręci – łyżeczką – trochę jak Adaś Miauczyński (a dajmy już spokój temu koszmarowi-horrorowi filmu) – dwa razy w prawo, dwa razy w lewo – cztery razy po raz w lewo, w prawo na przemian – i znów jeszcze dwa razy w jedną, w drugą – przykrywa spodkiem – kładzie łyżeczkę na spodku.

Dosypać karmę kotu – wylać wodę – wlać świeżą – oczywiście wcześniej opłukać miseczkę – cztery serie po 11 – bo rok jakby 11 – a trzecia seria bardzo dokładnie – podwójnie 11. Wlewa – stawia miseczkę z wodą – na swoje stałe miejsce – od ok. 10 lat.

Wcześniej – przy witaminach – wyciągnąć mleko z lodówki – i przesunąć odznacznik na kalendarzu wiszącym, na bieżący dzień.

Kawa jest w trakcie zaparzania się.
Idzie sprzątnąć kotu kuwetę – będzie z głowy – po południu inne obowiązki ma.