Po przeciwnej stronie Deptaka – kiedyś, wiele lat temu – pierwszy Kebab. A jak pyszny. Nie to co teraz – prawdziwi Arabowie. Tam – wtedy – bułka smaczna, samemu wypiekana – mięso samemu nadziewane na kija – warzywa – proszę, do wyboru – troszkę cebulki czerwonej, pomidorka, sałaty, może delikatnie ogórka kiszonego – a sosy – do wyboru – prawdziwie, że samemu robione – czosnkowy, ostry i coś jeszcze.
Gdzieżeś Ty Pani Miasta Lublin Kebabów – zniknęła?
A może gdzieś Pani otworzyła – restaurację? Proszę o cynk – może jakaś reklama – w radiu, prasie – lubelskich.
Ten Kebab – człowiekowi po ustach smaku chodzi – i pewnie nie przestanie – jak i pizza z farszem z kurczaka – już ketchup w cenie – Koziołka.
O proszę ja Ciebie – to się właśnie nazywa – arkadia – dzieciństwa-nastolatka-studenta – i bez powrotnie utracona – leworęczność? Tak – takie faux pas – szapo ba.
Zaraz Świętoduska.
W dół. Czego tam nie ma wzdłuż – po lewej. Po prawej – rozbabrany plac – budowy – od 20 lat. Wiem, wiem – sprawy sądowe – o grunty – jakiś umowy niedotrzymane – nic się nie da ugryźć – stać tak musi. Nic się nie da. Coś jak i może Teatr w Budowie. Tyle lat. I Mamut – stalowy kościec – na Jutrzenki przy Wiosce Dziecięcej. I ruszyli – dało się. A mieszkania – jak mieszkania – będą w cenie – Wąwóz – zieleń – z drugiej – wszystko – sklepy, garmażerki, Kościół, szkoły, przedszkola, żłobki, blisko autobus – bezpiecznie – ważne, że bezpiecznie. To wszystko policzone – jak włosy na głowie? Choćby tylko jeden – 1 złotówkę.
Już mu mówił – powtarzasz się – o Wioskach Dziecięcych – o wrzutach w komuchnę.
Tak – i będę.
Nic nie jest w stanie – pomóc dziecku – bez ojca, wiadomo, bez ojca się da – bez Matki swej – to życie złe, będzie złe, jakim się zostanie ojcem i Matką – i powtarzać się – jak za każdym razem powtórzeniem – może jakoś to dziecko przytulić – aby czuło bliskość, szczęście, miłość – to wszystko czego potrzebuje każdy człowiek – do podstaw życia. Matka.
I powtarzać się – i powtarzać – się (dawać w darze dla szczęścia nieszczęśliwych).
I z tą starą dziwką – komuchną – żeby nie było – znów powróciłaś stara dziwko, nie było cię pięć lat, i znów zabierzesz mi wszystko – na ustach masz karminowaną czerwień barw – jakbyś piła, ssała, zjadała – Naszą Krew. Abyś już kurwo nie wróciła.
I biega – krzyczy – niczym posłaniec niestrudzony – abyś już kurwo nie wróciła.
Zawsze i wszędzie.
Przy każdej okazji – na każdym kroku – gdzie się da.
Abyś – już – kurwo – nie wróciła.
Już przy św. Duchu.
Na rogu – cukiernia, kawiarnia – co jakiś czas się zmienia – która popularniejsza w Mieście.
Po drugiej stronie – Chmielewski – musieli sprzedaż pół lokalu Kebabowi – pewnie też Sammie. Na szczęście – ma nadzieję – górę zostawili sobie, zachowali.
Miasto powinno dotować takie miejsca – historyczne – konserwator zabytków powinien w takich kwestiach działać. Sala na piętrze.
Święty Duch. Mały, symboliczny Kościółek.
Kiedyś, przed nim – stała jedna dziewczyna – dość młoda – i śpiewała pieśni – i grosze zbierała. Co z Nią? Co się z takimi ludźmi dzieje, i robią?
A i jeszcze Jubiler – wiekiem – oj nieładnie? – brat św. Ducha? A może bratanek raczej.
Plac Łokietka.
Ratusz.
Narożna kamienica.
W dół Królewska.
Na wprost Brama Krakowska – i po obu stronach ściana ścian kamienic.
Nie wie – czy aby to nie jest najwyższy punkt wzniesienia – w tej okolicy?
Od strony Lubartowskiej na pewno. Od strony Królewskiej na pewno.
A Starówka – bliżej Rynku – już jakby trochę niżej – Grodzką w dół na pewno.
Budynek Ratusza – całkiem ładny – schody – wysokie kolumny – balkon z powyżej dachem – i szpica wieżyczki.
Nie przypomina sobą niczego znanego.
Ani metafor – do zwierząt – ukształtowań terenu – roślin, drzew, kwiatów.
Ale jakby patrząc od dołu Królewskiej – jakoś ten kształt – jest po prostu Męski – nie Kobiecy. Jakkolwiek patrzeć – i jakkolwiek to rozumieć.
Kształtem – Męski – nie Kobiecy.
Brama Krakowska – wybitnie Kobieca – choć ktoś by się i na pewno dopatrzył – kształtu fallusa (z kapturkiem na górze).
Lublin – jakby popatrzeć odpowiednio – z odpowiednią optyką rozumienia – Lublin jest chyba nastoletni – chyba taka para nastolatków końcówki liceum. Nie wie czemu. Tak to widzi. Lublin – jednak studentem nie jest – choć fakt studenckie miasto – i w kulturze, i ekonomi-gospodarce – ale nie – Lublin nie jest studentem, studentką – nie – w jego oku – Lublin jest nastolatkiem z nastolatką – taka miła, młoda, troszkę może i niewinna – zapatrzona w siebie – jeszcze nie, mam czas, ale prawie już – no już – Lublin jest parą nastolatków.
Stoi na Placu Łokietka – patrzy na Bramę Krakowską – toż to przecież nawet teraz widać – Stare Miasto z Bramą otoczone murami (obronnymi) – z tej strony – z Placu Katedralnego – Podwale – ze Starówką zawisłą na wysokiej skarpie – fosa, Brama Grodzka – i Plac Rybny – z stromym zejściem Zaułkiem Hartwigów – i strona od Lubartowskiej – wszystko to jak Miasto-Twierdza – niezdobyta.
Iluż studentów próbowało zdobyć – bo zawojować świat chcę – nie zdobyta.
Ale żal i wstyd – Zaułek Hartwigów – tam kamienice się same rozpadają – same ściany, bez dachu, okien – przy dosłownie schodach – nawet szczura tam spotkał – a i nawet szczur był tam chory – dreptał jakieś 20 cm przy jego butach – nic się nie bał, nie uciekał – sam szczur chory, jak cholera.
I po cholerę ten Zaułek Hartwigów – tam się nie da przejść, stać – a weź sobie wyobraź chłopie – tak Ty – przyjedzie wycieczka Japończyków – bo u nich Hartwig to gość – jacyś Amerykańce – tłumacze Hartwig – rozkochani w jej poezji – i człowieku – pójdą do Zaułka Hartwigów – człowieku – tak, do Ciebie mówię – Panie w Urzędzie.
Idź się tam przejdź. Co najmniej – idź się tam przejdź.
Od patrzenia na to – oczy pękają – i na ustach robią się hemoroidy – jaka tam Chujnia.
Patrzenie na to – to Miejsce (jakże mogłoby być Piękne) – jest jak zdrowe myślenie – po dwóch – nie – trzech jabolach – aktualnie zwanych bodajże maluchami.
Przepiękne Miejsce.
Stań w samym środku – Placu Rybnego – z twarzą skierowaną na północ.
Przed Tobą – tuż po lewej – schody Zaułku. Ładne schody. Bardzo fotogeniczne.
Przed Sobą – masz jakieś ściany – ruiny – chyba tylne ściany kamienic przy Kowalskiej.
Po prawej – lekko na ukos – Zamek. Bardzo ładny widoczek – iście fotogeniczny – i chyba dość rzadki wśród lubelskich amatorów widoczków. Między dołem Placu i górą Zamku – uliczka – która biegnie stąd aż prawie do tyłu-boku Bramy Grodzkiej.
Idzie – po lewej znów ruiny – można zapuścić żurawia poprzez jakiś rodzaj płotu-parkanu – widać kamienice – wewnątrz – znów zniszczone – jakby wojenne – autentycznie – strach patrzeć – szczurów wypatrywać – i igieł oznaki heroinistów. No okropność.
Po prawej – uliczki – całkiem okay – budują, przylepiają – nowy budynek do kamienicy – to chyba Hotel Alter od Grodzkiej. Widać podwórko-zaplecze kuchenne. Dalej – na samym końcu – zamykająca wylot ulicy – przestrzeń przeznaczona na parkingi – bardzo zadbane – aż przyjemnie. Niesamowita ślepa uliczka – po prawej – ład i luksus – po lewej – lepiej nie patrzeć. Rzut oka przez parkan – zbiera się na wymioty – a jakby wiedzieć – wczuć się – tam mieszkać – coś okropnego – gorsze niż oddział psychiatryczny Szpitala – brud, syf, smród – Klinika się jedynie broni – tam leczą przynajmniej.
Po lewej schodów Hartwigów – dwie kamienice – jedna zawisła na skarpie – człowieku – ściany same – bez dachu – jakby piętra wyższe zapadłe w głąb, w studnię ścian kamienicy – po oknach dziury – bez górnej belki – otwarte – na kształt litery U. No okropność.
Obok – druga – przylepiona do uliczki – prowadzącej do Lubartowskiej.
Okropność. Okropność. Jakiś szczur – przechadzający się 20 cm od butów – nic sobie nie robiący z ciebie – przemyka z Placu, Rybnej – w bramę tej kamienicy. Wyglądał jakby był chory – nawet szczury chorują w takim miejscu.
Zajrzał w bramę – zamkniętą metalową kratą bodaj – pusto – ale to i szczęście – pusto – znaczy się człowiek żaden tam nie wegetuje (to i tak miłe słowo).