Nie stoi w miejscu.
Bo to było jak w mgnieniu oka – myśli – jakby cały świat, wszechświat wszedł w niego – oczy – gdy był na rogu – Peowiaków i Kościuszki – i patrzył – przed siebie – zielonkawa ściana Teatru, Kościół, skwer, ławeczki, Kochanowski.
Już nigdy nie będzie takiego Światła.
Może tylko… jest – jak Świeć Panie w Duszy jego.

Po lewej – nowy – w miarę – Chińczyk.
Dalej – piękna, ogromna kamienica – z Kantorem po żelaznych schodkach do góry. Piękna, ogromna kamienica – wygląda – po warstwie brudu na oknach, szybach – jakby od kilkudziesięciu lat – nie tylko nawet nikt jej nie zamieszkiwał – ale w ogóle – nikogo by tam w środku nie było. Tak?
Ciekawe co skrywa w sobie?
Może jakieś kufry, pudełka – na przykład choćby ze zdjęciami z międzywojnia – lub innymi takimi, tego typu. Piękna – kamienica – zaniedbana – aż oczy pękają od patrzenia.
Dalej – przyklejony – parterowy budynek – restauracja – restauracje – wiadomo, co jakiś czas trzeba zmienić gruntownie.
Na przełomie wieków – u Alfreda – część dziś zabudowana – kiedy, wtedy – tzw. ogródek na powietrzu. U Alfreda – był – przepyszny schab po hetmańsku – smażony schab z boczkiem – i bar sałatkowy – płaciło się za przysłowiowy talerzyk – i surówki, sałatki – wystawione – można było jeść do woli. Piękne to były czasy. Dla niego chyba nawet ostatnie czasy słoneczne. Później nadeszły – a dajże już spokój – nikogo to nie obchodzi – jedynie – że jakbyś wyszedł z mgły – może i nawet z pola kukurydzy.
Budynek z jednej strony od ulicy – z drugiej od podwórka Teatru. Stojąc tam – paląc – przyglądał się budynkowi Teatru – od strony podwórka. Za nic – za cholerę – trzy budynki jakby złączone ze sobą – nie mógł dojść – gdzie jest co w Teatrze. No, choć on stałym melomanem i malkontentem teatru nie jest. Fakt. No – ale – jak stał, palił – patrzył. Cóż za przedziwna budowla – złączona, stworzona – z jakby trzech różnych budynków, kamienic – tak dziwacznie – że nic nie da się dojść – co jest co i gdzie. Jakby to były takie labirynty – z Kafki – a może i nawet bardziej – te schody biblioteki z filmu „Imię Róży”. No rzecz nie do pojęcia – i myślenie nie do pojęcia – tok myślenia jak te labirynty. I sposób dociekania o Prawdzie – Życia – no i literatury – jak te schody (biblioteki) – w „Imieniu Róży”. Schody metaforą – dociekania Prawdy. Fascynuje – co raz bardziej – i jednocześnie odpycha – brak jakiejkolwiek możliwości zrozumienia.
Między restauracją a właściwym budynkiem – wjazd na parking. Całkiem dobre bryki – choć aktorzy – po spektaklu – premierze – no wiadomo jeden głębszy – ale chyba dla zdrowia – chyba bardziej psychicznego – spacer. Może i ciemną nocą. Jakże przyjemną – po 2-3 godzinnych – oczach – i reflektorów – wpatrzonych w ich oczy – głęboko. Świdrująco. Spacer nocą – to coś co koi – na pewno.
Zielonkawo-zielony budynek Teatru – wejście boczne dla aktorów – itd. – na rogu – Teatralna. Miejsce tradycji – ale bez szczęścia chyba – cały czas się właściciel – prowadzący –  zmienia. Bez szczęścia – z tradycją. I ten ich – od wieków wieki – labirynt – aby dostać się do toalety. Szczęśliwie – podczas spektakli – z teatralnej można korzystać.

Patrzy w tył – Ten (kto to? co za człowiek?) nie stoi w miejscu – rogu Peowiaków i Kościuszki – patrzy tylko przed siebie. I coś widzi – co tylko on widzi. I opisuje. To tylko Ten – pojawia się i znika – nikt go nie zna – a jednak każdy wie.

Koziołek. No cóż za Piękne miejsce.
Z farszem z kurczaka – ketchup już gratis. Ktoś tam – bardziej wysublimowany – z farszem z pieczarek – bez ketchupu – gratis – nie, dziękuję.
Tą małą siwą, starawą kurwę – zamordowałby – to ona. Ostatnie dni – wszyscy patrzą – pytają – ona się tylko uśmiecha. Zamknęli. Zamknęła Koziołka.
Tydzień później Sammi Kebab.
Ta baba – wstrętna – aż woła o pomstę do Nieba.
Już nigdy nie będzie – takiej pizzy – takiego farszu – takiego ketchupu.

Jakieś Kantory – to tradycja – tej ulicy.
Jakieś sklepy – obuwniczy – z produktami azjatyckimi – i nie dziwne – Chińskie Specjały – w InCognito też się reklamują z chińszczyzną – dalej – w podwórku jakby, po prawej – Thai Story – ale nigdy nie będzie takiego – kurczaka z woka – jak u Jimmy’sa – na Chodźki.

Kamieniczka – jakaś pizzeria w piwnicy – coś tam – koszule – i tak dalej – na rogu było Bombardino – ze swoimi wybitnymi burgerami – i zupami – przedziwnymi – na przykład krem z czosnku czy szczawiowa z pokrzywy. Niestety – w Pandemii – padło – jak wiele innych i podobnych. Ostało się Bombardino na szczęście na Gęsiej i Botaniku. Można podjechać – zjeść – lub do domu zamówić. Kto jadł ich burgera Stolarza – kto wybredny do burgerów – nie będzie wszędzie – nie wszędzie – można coś takiego – tylko podobnego.
Co tam teraz jest? Sammi pewnie tylko wie.

Myśli o jej nogach. Pięknych. Myśli o jej innych częściach ciała. Pięknych – ponętnych. Stopień tak dziwnie zwanych zboczeństw – wzrasta ze stopniem zaufania – czyli stażu – jak to zwą?

Wchodzi w Kościuszki.

Po prawej – wschodniej stronie – duża, piękna kamienica. Oczyszczona z wszelkich lokali użytkowo-gastronomicznych. I dobrze. Będzie remontowana – renowowana? Piękna kamienica – taka kamienica – kamienice – są jak kobiety. Powinny być?
Kolejna – już po – ależ piękna. Fasada – oprócz robót czystko budowlano-renowacyjnych – ze świeżym kolorem – nowym pewnie nie – bo konserwator zarządził taki – jaki był kiedyś? Oczy – okien i drzwi – dookoła – podkreślone – mocniejszą – farbą. Piękne – porządne – drewniane – okna i drzwi – w kolorze jeszcze ciemniejszym – od ścian i lamówek na około. No coś pięknego – proszę Państwa. Człowiek – poczuwa się nie tylko dumnym – ale i pieści to jego zmysł estetyczny. Pysiak się sam uśmiecha – szczęście i dobry humor – to przerzecz pożądania.
Kolejna – kamienica – ale z pewną historią i tradycją – poprzednie pewnie też – lecz on nie  jest chodzącym omnibusem, encyklopedią – żadnym wszechwiedzącym. Narratorem też.
W tej – pierwsze pisma – międzywojnia – i też literackie?
Czechowicz – z niedaleka czuwa. Gralewski – ze swym nosem do interesów? Jajca zrobił niezłe – z tym poradnikiem hipnozy – i się dobrze sprzedawało – to jak teraz – coś takiego w Internecie – jakieś jakby horoskopy, jednorożce, czarodziejki z księżyca czy coś w ten deseń – pytania – odpowiedzi – wybierane na chybił trafił. Dobrze się sprzedaje – da się zarobić. Jak to możliwe? Konrad – nie Ziemski – Bielski – o twarzy – ogorzałej konkretnego ziemianina. I Łobodowski – przystojny – jak szelma nie człowiek.
I to w tej kamienicy – chyba – ciekawe – w piwnicy – jeszcze działa drukarnia?

Niski parkan – już zakonu – ? – przykro – zapomniał. U nich podobno – najlepsze spowiedzi – najlepsi spowiednicy. I sam Kościół nieduży – piękny – z boczną nawą św. Matki Boskiej. Uruchomili – czy jak to zwać – przy Czechowiczu – działalność komercyjną – sklep z pożywieniem – zdrowym? – w lecie – ogródek – całkiem dobre lody – i pewnie kawa – nie pił. Przy tym parkanie – kiedyś, jeszcze – jeszcze nie było komórek – lub jeszcze bardzo drogie – kilka budek telefonicznych – na tak zwane karty – już ich chyba nie ma. Bo – może to i – przy Placu Czechowicza – w głębi – kiedyś Telekomunikacja Polska – w skrócie – jedyna Telefonia Polska – z Pocztą – jedna spółka. Ten cały jakby kwartał budynków – Poczta / Telekomunikacja? Masa ludzi – pracuje – pracowała – na zasadach – jeśli zatrudnieni przez Pocztę / Telekomunikację – bezpośrednio – bardzo nazwijmy to socjalnie, opiekuńczo – a młodych – zatrudnianie – przez firmy zewnętrzne – aby ochłap pensji i ZUSu. Cóż?

Z drugiej strony ulicy – jak się wchodzi – w Kościuszki.
Jakiś sklep – jeden może drugi.
Restauracja – kiedyś francuska bodajże – Oregano.
Dziś – Hinduska. Sporo studentów z krajów kultury Hinduskiej – zarobek restauracja ma.
Tak jak i sporo studentów – Azjatów – upraszczając – Azjatyckie jedzenie, Chińczyk – nie tylko przez studentów – lubiane. Kilkanaście nawet w samym Lublinie. Ale on tego wietnamskiego to by do ust nie wziął – no przepraszam – ale by nie wziął. Tajskie, Chińskie – okay. No i Sushi – tak – choć jak na lubelską kieszeń – Sushi dość drogawe.
– A jak Wenus oceniasz lubelskie Sushi w porównaniu z warszawskim? – pyta podczas Świąt swoją siostrzenicę. Zawsze na Święta jest jedna, dwie tacki Sushi – tak jakoś inaczej – przekąska.
– Dobre. W Warszawie to więcej ryżu dają – aby więcej warzyło.
No tak – w Warszawie to wszystko jest takie – jak ten dowcip – osobiście sprawdzony.
– Może mi Pani rozmienić 10 zł? – pyta w jednym z boksów na Centralnym. – Do toalety. – Kręci głową. Nawet chyba nic nie mówi, nie zauważa.
– A jak kupię wodę?
– Oczywiście, szanowny Panie. Oczywiście.

Nie ma nic do Warszawy – bo nie ma – ale to strasznie chujowe.
Lubi obserwować Warszawskość.
I to ich Warsiaskie Ćwaniakowanie. Trochę przeraża w knajpach i innych tego typu.
A co ceni?

Ceni – Radio – kilkanaście stacji – na co masz ochotę – włączasz – jazz – klasyka – relaksacyjna muzyka. Na co masz ochotę – w Lublinie – raptem z 3-4 słuchalne.
Koncerty – bez problemów – i duże i małe nazwiska – i gwiazdy światowe. Dobre. To jest dobre. W Warszawie.
Jedzenie – wszystkich nacji świata. Masz ochotę na Hawajskie? Idziemy. Masz ochotę na Hiszpańskie? Chętnie. Nie mówiąc o Azjatach i Hindusach. Tych Azjatów bud to było – na MDM? Albo na Bulwarze – typu hamburgery – ale tylko z owocami morza.
No i Bulwar – latem – ciepłą, wczesną jesienią – no coś pięknego – i alkohol można – jest pozwolenie.
Coś jeszcze?
No – sport – Narodowy. Pójść zobaczyć chłopaków z Kadry.
Czy coś jeszcze?
Chyba nie.
A – ubrania – jak ktoś mówił – kobieta, matka dzieciom – też mamy rodzinę w Warszawie – jak jesteśmy, idziemy na zakupy – ubrania – o wiele lepsze, ładniejsze, lepszej jakości – a ceny takie same – a może i nawet ciut niższe – niż w Lublinie. Tak.
I dlatego nie ma co wpadać w kompleksy – gdy się jedzie do Warszawy – do rodziny – a oni tak ładnie, elegancko, fajnie – ubrani – a z Lublina – to byle łach na grzbiecie się przywozi.