Przechodzi przez jezdnię na zebrze – na wysokości Watykańskiej.
Te uliczki trochę inne – na południe od Jana Pawła II – uliczki z nazwą kamieni szlachetnych – na północ kwiatków – ale w okolicach kościoła Świętej Rodziny – ulicy św. Jana Pawła II (był tu w 1987 r.) – Watykańska i św. Matki Teresy z Kalkuty.

Idzie na przystanek – do pracy – dobrze mu się spało – uświadamia sobie, że miał przyjemny sen. Gdyby też miał takie sny codziennie – co go uskrzydlają – góry by przenosił.

Staje obok przystanku – spala sobie na spokojnie – czas wyliczony – po papierosie ma jeszcze około 5 minut do autobusu.

Stoi – czeka – zerka na zegarek – i coś zaczyna dopiero do niego docierać – jakaś rzeczywistość – a raczej żeczy- wistość – jak jakby mgła osiadająca i otulająca jego myślenie – jakieś rozdarcie z spomiędzy zza podszewki świata – lecz nie jest to światło – raczej szarość dnia świe- cąca jak latarka – prosto w oczy – prosto w jaja – praca.

Czeka.
Na autobus.

Jego myśli zaczynają lawirować i kołować niczym jastrząb, upatrzywszy sobie ofiarę w dół kierunku pracy.

Najpierw myśli nijakie – takie siakie – które z każdą minutą przybierać zaczynają realne kształty – drzwi, biurko, krzesło, pokój – w pracy. I lekkie drżące trochę ciało ciarek co tam, co tam, Panie będzie, dzisiaj. Myśli dzisiaj – jutro – za dwa dni – tygodnie – za pięć godzin – i trzy dni – są i tak siak na wspak jego życia.

Wsiada w autobus. Ten sam odwieczny 32 – już od parę- dziesięciu lat.
Już od parędziesięciu lat ta sama praca – firma – ja i ty. Już będzie lat 20 – serio –
z przerwami dłuższymi / krótszymi, gdy zajmował się czymś innym –
netto –
w sumie trzeba liczyć 15.

 

Jadą – ludzie w autobusie.

Każdy jeszcze trochę zaspany – nie do końca obudzony. Być może myślą o snach tej nocy. Czują przyjemność-
-lub-nie-przyjemność. Analizują.

A może po prostu myślą o rozpoczynającym się dniu pracy – co zrobić, jak, jak szybko, ta sprawa i tamta – ot i kropka.

Kładka nad wąwozem LSM–Czuby.

Wąwozy to znak rozpoznawczy Lublina – jest ich kilka – a podobno jak i Rzym położony jest na sied- miu wzgórzach. Wąwozy – i też ulice, które są jakby korytami wąwozu (np. Głęboka) – i Lublin jest bardzo zielony, dużo drzew – mówią świeżo przyjeżdżający do Lublina. Tak.

Wjeżdżamy na kładkę – w odpowiednie pory roku widać wschód słońca – majestatycznie wznoszące się pomiędzy szpicami bloków – a w dole, w wąwozie – zawisła lekko nad ziemią mgła – i pierwsze światło słońca wsiąkające w wilgoć mgły – zjeżdżamy z kładki.

Rzeckiego – przystanek – lubi go – jego – taki może nawet i jego alter ego.

Księgowy w duchu wojownik o wolność i niezawisłość – artystą jest po Prusie? Zbyt siermiężny, oschły, metodyczny, bez Żeromskiego żaru miłości?

Tuż przed – jeszcze – wcześniej – między kładką a Rzeckiego – ładny – bardzo harmonijny po łuku drogi ulicy Filaretów. Po lewej bloczek nowy, deweloperski, ale całkiem ładny – po prawej już trawnik i pierwsze drzewka wąwozu – a Filaretów idzie lekkim łukiem w lewo – cóż w tym pięknego? – no właśnie – bardzo ładnie i harmo- nijnie. Ech, ci wszyscy drogowcy-artyści – wszyscy.

Podjeżdżają pod górkę.