Na Rynku zerka na Sielsko Anielsko – pod Wieżą Trynitarska.
Dobre mają jedzenie. Ceny – wiadomo – Starówkowe – ale i powyżej 100 zł – 25 zł kupon – powyżej 200 zł – 50 zł kupon. Całkiem to uczciwe. A najbardziej uczciwe są potrawy – nie oszukiwane – oszczędzane na wszystkim – uczciwe potrawy-świeże i uczciwe porcje – znaczy się konkretne. Chłopskie. A makaron do pomidorówki robią sami, bodaj.

Idzie w stronę Bramy Krakowskiej.
Widzi – Andrzeja jeszcze nie ma.
Zachodzi do Info Turysty.
Wcześniej – zostawił swoje =33= – Panu piszącemu – prozę.

– I jak, udało się poczytać? – Pyta, bo jest ciekawy – mimo, że wie – że pewnie ledwie parę stron przejrzał.

– Ciekawe. Ciekawa.

– E, miło. Będę w pobliżu – zajrzę.
Rzut okiem – na Święty Spokój. Knajpa – antykwariat – ale przede wszystkim płytowy – vinylove’y.

Przez Bramę.

W prawo – do Kikodze – Gruzinów – może sobie coś zjeść – ma wytłumaczenie – przed sobą też – drugiego nie zjadł – był w trasie – więc tam coś zjadł.

Kozia.

Na rogu – po schodach w górę – Foto Komis.
Piękne miejsce.

Tylko rzuca okiem – ma to co chce – na razie – Zenita z zewnętrznym światłomierzem.
Co kolejne?

Rzuca okiem w stronę Koziej.

Idzie Deptakiem.

Knajpy, knajpki, restauracje – przy trasie lub w podwórkach – na piętrach.

Jakaś Pączkarnia – zachęcająca – i zachęcająca dwoma-trzema osobami w kolejce – w początkową stroną podobnie – dwie-trzy osoby w kolejce.
To już nie te czasy – i chyba ich już nie będzie – że będzie – mógł sobie po prostu kupić ze dwa pączki.

Wchodzi do Papierniczego.
Znają się tam. Nie bywa – często. Ale bywa – się znają.
Wszystko mają.

Wychodzi – myśli sobie – czy aby z punktu ślepego – uliczki Kapucyńskiej – nie wezwać sobie taxi – w stronę domu.
Chwilę się zastanawia. Idzie przed siebie.

W tą stronę jakoś mniej widzi – może więcej wie.

Zaczyna kropić.
Mija Czechowicza – bez cześć, witam, czołem – Chwała Ci i Cześć.
Choć to jednak smutne-i-bolesne – że tylko Ty – z Lublina. I nikt więcej.
To smutne-i-bolesne – jak cholera.
Mimo to – cześć i witaj – Chwała Ci i Cześć.
Buziuńkę miał ładną – jak przysłowiowo na drożdżach chowany – choć się nie przelewało – przecież.
A i ojciec jego – różne legendy miejskie – nawet się nie chce sprawdzać – lepiej wierzyć w legendy miejskie – bo mają w sobie jakąś prawdę, prawdę pomimo – że Ojciec się zabił, powiesił – a był salowym w Abramowicach (wielce znane lubelskie miejsce – po prostu – szpital psychiatryczny) lub pacjentem.
Po rysach Czechowicza – widać – że był zmysłowy – lubił przyjemne – te usta, oczy – łasuch pewnie, a to i nawet prawda – sobie tam siedzieli – w Europie lub okolicach – i kawka, i ciastko, ciastko za ciastkiem – i opisy Miasta – również zmysłowe – może nie porównania do kobiet (ciekawych – chętnych – zmysłowych) – ale opisy ze sfery zmysłów.
Witam Panie Józefie – Józku? – czy aby tak mogę, można?
Nosek perkaty – drobny, lekko zadarty – cóż to znaczy?
No może tylko, że to ładny chłopak był – bo umierając mając 36 lat – to jednak chyba chłopak był.

Mija Cukiernię – słodkości bez cukru – czy – dietetyczka jego się jednak żachnęła – pitu pitu.

Lombard. Czasami lubi – lubił popolować po lombardach – płytki przede wszystkim. Tu nic – jakaś tzw. relaksacyjna – bardzo tzw..

Staje chwilę pod bramą – kropi konkretnie – chwile postał – i poleciał szybkim krokiem – Kościuszki – Peowiaków – pod główne wejście CK – tam coś rozłożone – daszek jakby – a przy ścianie popielniczka – cóż to jest, że wszystkie kreatywne zajęcia – ludzie palą i palą – Miłosz podobno ponad 60 potrafił – no ale facet pisał jak płodny byk jak cholera – taki może niedźwiedź litewski – brat jego to był gość – w AK – ale nie w Kieleckiem, nie Kampinos, Lubelszczyzna – nie – on w AK na Litwie – to dopiero wyczyn, jest gość – gdzieś się przedzierali, ale walczyli na Litwie – to jest dopiero wyczyn – stoi pod daszkiem – pali – kropi, siąpi – ale przyjemnie. Kończy.
Wchodzi do środka.

Idzie skorzystać z toalety.

Zagląda do Rafała jeszcze na chwilę.
U Niego na szezlongu – ale tym przy stoliku kawowym – a nie pod oknem – gdzie on Don zawsze siada – siedzi szef-wydawca „Malkontentów”.

– Patrz – jednak on najpierw chce pokazać – popatrz – wyciąga płytkę OpenSource – podtyka prawie pod nos.

– O kurcze – mówi Rafał – jakąś godzinę, półtorej temu o tym rozmawialiśmy.

– No, zdobyłem, upolowałem – na Starówce byłem – z Między Słowami.

– A my tu teraz – mówi ‘Malkontent’ – o płytach Świetlików.

– Ja całą dyskografię mam – i projekty Świetlickiego – ale jedną zbojkotowałem – a bzdura – nie chce mu się gadać.

– Rafale, idę – jeszcze tylko patrzy, gdzie leżą jego książki w DoSłownej – i prawie podtyka je pod nos szefa Malkontentów – =33= – Love – i Wędrowiec. – Przykro, że robi to trochę nachalnie – ale już idzie – a zaraz zacznie się rozmowa – i się nie uda.
Więc – Love na szafie – daje dwie – =33= na sekretarzyku jak się wchodzi – daje jedną – chyba ostatnią – Wędrowiec – chyba na parapecie.

– Idę, trzymajcie się.

Idze i myśli. Fajnie jakby przeczytał – =33= – chłopak z Ukrainy – fajnie jakby przeczytał w =33= – jest fragment o Ukrainie. Fajnie jakby przeczytał – fajny fragment.
Ale pewnie – jak zawsze – było i jest – przejdzie bez echa – i jak kometa.

Zamawia taksówkę pod Galerię Smaku.
Ma pięć minut na papierosa.

Stoi. Czeka. Pali.
Przed oczami pojawiają się sceny z poprzedniego wieczoru.
Strasznie się pokurwiali z Penelopą.
Zawsze – można – się pokłócić, spierać, dyskutować brutalnie, wulgarnie – ale jest okay – ale w momencie, gdy on zaczyna wykrzykiwać – na jej Matkę – jego Teściową – to już jest przeje?&!ne. Ten temat – jest tematem tak zapalnym – jak jakieś bombardowanie. Na głowę.

Kłótnie, spięcia, spory – są okay – szybko się godzą – wyjaśniają – ale nawet jedno jego słowo przeciwko jej Matce – kończy się bardzo, bardzo źle. To jest bardzo słabe.
Wtedy – podczas kłótni – zaczyna mu wyrzucać wszystko – każdą czynność codzienną – wszystkie aspekty życia.

– Zdechł byś beze mnie – ma rację.

– O, już Cię Twoja Matka napuściła na mnie.

– Ja sobie znajdę kogoś – kto mnie będzie kochać i wspierać. – Prawda – ale może przez 5-6 miesięcy.

I wtedy leżał na łóżku. Z oczami jakby wypalonymi.
Patrzył w ciemności w stronę obrazka św. Matki Boskiej.
I pomodlił się do św. Jana Pawła II.
To życie – tak go kopało – kopie – że idzie „w zaparte”.
Nie tyle „robić swoje” – tylko jakaś apokaliptyczna wizja – siebie – swojego życia. Robić to wszystko „swoje”.
Robić swoje.

Zaczyna myśleć – modlitwą do św. Jana Pawła II – z prośbą o uzdrowienie tej sytuacji – przerywa – ale znów wraca.

Najgorszy scenariusz życia:
– odejdzie od niego (i zabierze Atenę)
– Matka umrze
– choroba – nawrót choroby
– siostra nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego
– brak pieniędzy na życie – to najmniej ważne.

– Zdechłbyś beze mnie – ma rację.

Ale myśli sobie – to wszystko – basta – idzie „w zaparte” – koniec kopania – przez życie – „w zaparte” – robić życie swoje. Robić życie. Robić. Swoje.

– Znajdę sobie kogoś kto mnie będzie kochać i wspierać – ma rację – aż się nasyci – i już koniec – jestem z Tobą tylko z powodu Ateny – to go walnęło – jak nokaut. Wszystko – spadło-opadło.
Ale to jakieś przyjemne uczucie – Prawdę poczuć?
Cierpienie – Cierpnie Chrystusowe – bliskie Chrystusowi? Bliskość?

Kończy. Gasi.

Wsiada do taksówki.
– W okolice Jutrzenki-Watykańskiej, proszę.