Wchodzą drzwiami. No wiadomo, przecież nie oknami.
Albo kominami.
Wchodzą kilka stopni w górę.
-Dzień dobry. Pewnie mnie Pan pamięta, jestem stałym klientem – dodaje przezornie. – Mam ogromną prośbę. Mała chce siusiu, moglibyśmy skorzystać z toalety? Kawałek od domu jesteśmy.
-Proszę. – Bardziej zrobił gest ręką, niż powiedział. – Na dole, u chłopaków.
Bardzo dziękujemy. Chodź, Mała.
Schodzą do piwnicy. Tam jest serwis i chyba xero.
-Atena, sprawnie. – Rozpina jej kurteczkę. Wchodzą do toalety. Jak na samych facetów dość dobrze utrzymana. Choć urządzona po chłopsku. Zsuwa jej spodenki i majtki. Sadza na desce. – Mała, sprawnie. – Słyszy. Już nie. – Ubieramy się.
Wchodzą kilka stopni w górę, na poziom ziemi. Dochodzą do drzwi.
Bardzo dziękujemy. – Mówi głośniej w stronę tego Pana. Podkreślając słowo „bardzo”. – Do widzenia. Bardzo dziękujemy – raz jeszcze, może na zaś.
Wychodzą na zewnątrz.
-Już? Lepiej? Ulga? – pyta Małą.
-Taa.
-Dobra, tato sobie zapali teraz na spokojnie.
-Nie, iść, iść.
-Nie. Przez to zamieszanie, tata zasłużył na papierosa. A tu jest dobrze, ciutkę na uboczu. Raz-dwa spalę i lecimy dalej. Może być?
-Taa. – Mała rozgląda się już naokoło, czym się zainteresować.
Kończy. Palcem wykrusza żar i resztę tytoniu z peta papierosa – z braku w pobliżu śmietnika – peta wrzuca do tylnej lewej kieszeni. Tam też lądują jakieś papierki – śmieci do wyrzucenia.
W prawej umieszcza paragony zakupów. Mają ścisły podział wydatków. On płaci rachunki – ona – Penelopa opłaca tzw. życie – czyli wszelkie zakupy spożywcze. Gdy on coś kupi spożywczego – najczęściej mleka i kefiry – w sklepiku osiedlowym – aby ona nie dźwigała butelek – rozliczają się z zakupów spożywczych. Ona oddaje mu pieniądze za takie zakupy. Mają też grupę zakupów – które dzielą po poło- wie – np. fotelik dla Małej – albo nowy czajnik elektryczny. Każde płaci za swoje lekarstwa. Paragony za zakupy spożywcze trzyma w prawej tylnej kieszeni – po powrocie do domu – podlicza i zapisuje. Gdy się nazbiera większa kwota – oddaje mu – on dokładając jeszcze sporą kwotę – rozliczają się tzw. bezgotówkowo – i np. zamawia sobie płyty – za które ona płaci swoją kartą – czy blikiem – jakkolwiek to się nazywa.
A przy zakupie płyt – to ich cicha, niepisana zasada – ona kupuje sobie jakieś fajne, lepsze ubrania.
W lewej przedniej trzyma telefon. W prawej przedniej papierosy i zapalniczki BiCa.
Idą wzdłuż szkoły.
Dochodzą do pasażu na parterze bloków po obu stronach ulicy.
Apteka – nic cię dobrego nie czeka.
Salon Fryzjerski – Anna Hołota – to podobno jakiś wielki boom w mieście – od lat – wielu.
Sklep Papierniczy – w którym bardzo lubi robić zakupy. Niestety z powodu zamkniętych szkół – oni również są zamknięci. Szkoda. Ale cóż, zrozumiałe.
Coś tam – coś tam – jakaś Żabka. I zoologiczny.
I Poczta.
Za Pocztą po prawej lekko w głębi osiedla Biedronka. Wszędzie i zawsze.
Po drugiej stronie drewniany budyneczek warzywniaka. Po drugiej stronie –w bryle bloku –najpierw–Przychodnia. Bardzo dobra – wiele lat tam należeli – ale z Pandemią – gdy nie można się w ogóle było dostać osobiście – no proszę Pani doktor, przecież trzeba osłuchać oskrzela, płuca – popatrzeć w gardło, itd. – oni nie – Pandemia. Więc przenieśli się z Rodzinną i Pediatrą do Luxmedu (lubelskiego – warszawski to całkiem co innego).
A on należał do tej Przychodni ze 20 lat. Położna do Małej też przychodziła z Bursztynowej. No cóż, cóż począć.
A tym miejscu (drogi) – człowiek ma prawo – czuć się – znużonym – jeśli nawet nie zmęczonym.
Ale dziecko dodaje człowiekowi sił.
Więc idą dalej. Zmierzają do domu – wydawałoby się, że do końca drogi.
Mijają mięsny – gdzie kiedyś była Żabka – przez wiele, wiele, wiele, wiele lat – i jedna z pierwszych w mieście.
Szkoła językowa The Best – być może.
I miejsce – dla niego bardzo niebezpieczne – i nęcące, i uzależniające – jak jakiś ostry narkotyk – zresztą cukier to jest rodzaj narkotyku – i tak samo uzależniający – a do tego całkowicie legalny.
Cukiernię Williams.
Specjalność Tort Williams – bardzo dobry. Ale i wiele innych, bardzo dobrych ciastek.
A w lecie lody własnej roboty. Naprawdę własnej – bo i smak Williams – ale i bardzo dobre – Lubelskie – na bazie koziego mleka z małymi jagódkami i posypane ziarnami czegoś – być może słonecznika. Jakieś sorbety. Inne na bazie batonów / ciastek – typu Kinder Bueno, Sneakers.
Mała ich bardzo lubi lody. Na szczęście dało się jej wytłumaczyć – że lody tylko w lecie – gdy jest gorąco. To wielkie szczęście.